Aktualności

Aktualności 23 czerwca 2016 wyświetleń: 2141

Wskakuj synek na Wueskę, jedziemy na grzyby...

Długo by pisać o tym, co mnie z moim ojcem łączyło a co dzieliło. Historia ojców (i ich ojcostwa) bywa skomplikowana. Z wielu powodów. Może zbyt łatwo zapominamy, że nasi ojcowie mieli też swoich ojców. Może zbyt szybko ich osądzamy a za mało próbujemy ich zrozumieć. Kochać… Cierpliwie i z pokorą. Świadomi własnych potknięć i słabości. Może. Nasi ojcowie niosą w sobie długą i skomplikowaną historię życia. Męski świat rządzi się swoimi prawami. Ojcostwo bywa dla wielu mężczyzn nie do uniesienia. Mój tato i jego życie jest kolejnym na to dowodem.

Kochałem te nasze wyprawy na wuesce, na grzyby i do Tolkowca. Kochałem iść z ojcem na działkę, gdy na wiosnę obijaliśmy folią drewniany szkielet konstrukcji, w której rosły później pomidory i papryka. Jak każdy chłopak i syn uwielbiałem, gdy tato był bardzo blisko. I mocno tego potrzebowałem. Miałem głęboko w poważaniu, ile kasy przyniesie do domu. Ile zarobi. Liczyło się dla mnie raczej to, by był.

Tato starał się być ojcem na miarę swoich możliwości. Jak każdy facet. Był człowiekiem nerwowym. Cholerykiem totalnym. Nie radził sobie ze swoim światem emocji. Dlatego bywało, że go wręcz nienawidziłem. Szczególnie wtedy, gdy w domu robiło się gorąco. Gdy obrywała moja mama i my wszyscy. Raz nawet życzyłem mu śmierci. Myślałem sobie: „żebyś zdechł na śmietniku”. Po latach, gdy dojrzałem i zacząłem używać mózgu, zrozumiałem, że nie potrafił inaczej. Że się starał, próbował…

Razem z mamą pokazali mi Boga. Jako mały chłopiec przyglądałem się ojcu w maju i czerwcu, gdy całą rodziną klękaliśmy w dużym pokoju i odmawialiśmy litanie. Myślałem sobie wtedy w swoim małym serduchu: „jeśli mój silny i wielki tato klęka przed tym Gościem w Niebie i się Go boi, to On musi istnieć”. Nie myliłem się. Tak było i tak jest.

Widziałem ojca modlącego się w domu i w kościele, spowiadającego się w konfesjonale. To mi wystarczało. Szedł skruszony do Boga i szeptał mu o tym co czuje. Szedł do Boga ze swoją siłą i bezsilnością, z wiarą i niewiarą. Szedł do Ojca, który jest w Niebie. I pokazywał mi, gdzie trzeba załatwiać trudne sprawy. Spoglądając w Niebo…

Powtarzał mi ojciec: „nigdy nie kłam”. Nie kombinuj i nie kradnij. Czasami zlał mi dupsko porządnie i bez krempacji. Ale gdy było na granicy, potrafił za mnie i moje siostry wskoczyć w ogień.

Ojciec kochał nas mocno. Może dlatego wybaczaliśmy sobie wszystko, pomimo ran i wielu łez. Widzieliśmy, że mu na nas zależy. Choć bywało różnie a nawet dramatycznie… Mama się nie poddawała. Mama powtarzała: musimy z nim być. Kochana mamusia, kobieta niezłomna, matka pięknej miłości…

Gdy szedłem do zakonu widziałem w jego oczach łzy. Ojciec przeżył to po swojemu. Przez kilka dni dawał sobie w przysłowiowy palnik, ale ostatecznie zrobił to, co trzeba. Oddał swojego syna Bogu. I więcej nie dyskutował. A potem widziałem jak przez lata dojrzewał. Jak duchowo wzrastał, towarzysząc synowi w kroczeniu za Chrystusem. I może dlatego, tego feralnego wieczoru, gdy umarł (nie doczekawszy moich święceń kapłańskich) po raz pierwszy w życiu, rycząc jak małe dziecko, wydarłem się na Pana Boga, krzycząc, że w takiej chwili ojca nie można Tam zabierać… Darłem się, ale Niebo milczało. Bóg nie lubi wdawać się w dyskusję na tematy, których człowiek nie ogarnia. I ma rację.

Zanim umarł, przez dwa tygodnie leżał w szpitalu. Miał zamknięte oczy, podłączony do maszyn, leżał nieruchomo w łóżku. Ale kontaktował, słyszał nas. Cholernie mnie bolało, że mój silny ojciec leży jak kłoda i nic nie może zrobić. Ale to właśnie wtedy, na kilka dni przed śmiercią, patrzyłem się na niego i sercem szeptałem: „kocham cię, tato… za wszystko przepraszam i wszystko ci przebaczam”… Wiem, że mnie słyszał. Wiem, że to wszystko mocno przeżywał, leżąc ukrzyżowany do łóżka. Ojca ma się jednego. I trzeba go czcić. Nawet jeśli popełnia błędy…

Dziś mój tato hasa po Niebie. Często z nim rozmawiam. Wiem, że walczy jak lew, u Boga, o mnie, moje siostry i żonę. Że walczy o nasze zbawienie. Czuję to. Modlę się często przez jego wstawiennictwo. Dwóch ojców w Niebie…. Czyż to nie cudowne?...

Kiedy słyszę słowo „ojciec” mam wiele skojarzeń. WueSKa, grzyby, działka, radość, łzy, chrapanie. Bo tato chrapał okrutnie. Teraz ja chrapię i już mi to nie przeszkadza… Uśmiecham się, pisząc te słowa. Niosę ojca w sobie. Jak każdy chłopak, jak każdy mężczyzna. I dziękuję Bogu za mojego tatę codziennie. Tak sobie myślę, jakie będą nasze pierwsze słowa, gdy spotkamy się w Niebie?... Może tato znów powie: „wskakuj synek na wueskę, jedziemy na grzyby”. A może nie będzie słów. Może się przytulimy mocno, jak wtedy, na peronie w Braniewie, gdy powracałem do domu jak syn marnotrawny, a on przytulił mnie mocno i zawiózł do domu. Zawiodłem go wtedy mocno, skreślili mnie z listy studentów. A on przyjął mnie z powrotem, z miłością, pragnąc tylko jednego: by jego syn nie jadł ze świniami z jednego koryta…

Kocham Cię, tato. Czuwaj nade mną i nigdy mnie nie zostawiaj. A jak trzeba będzie to zejdź z Nieba i zlej moje dupsko jeszcze raz i to porządnie. Byś nie musiał się wstydzić swojego syna, który tak wiele ci zawdzięcza…

(w Dzień Ojca, 23 czerwca, 2016 roku)

aktualizowano: 2016-06-30
cofnij drukuj do góry
Wszystkich rekordów: